Przekłady

„VS”

 

ODEJŚCIE

Proszę cię nie odchodź ode mnie

Nie odchodź ode mnie teraz

Nigdy się tak nie popisywałaś

Nie odchodź ode mnie teraz

Przysięgam, nigdy nie brałem tego za coś oczywistego

Pomyślałem tylko teraz o tym

Chyba trochę przegiąłem pozbywając się tego tak łatwo

Kiedyś zamknięta w sobie, usłużna

Przechodzisz teraz do ataku

Poruszając się tak szybko

I tak rozbrajająco

Zaciągnąłem zasłony

A powinienem był uderzyć na alarm

Zwróciłem się ku mojemu przeznaczeniu

(Niebiańska boskość zasłużonej kary)

Nie odchodź ode mnie.

 

ZWIERZĘ

Zapalam sam sobie pochodnie

Podnieś ją z ulicy

Wolałbym...

Wolałbym być...

Wolałbym być ze zwierzęciem

 

CÓRKA

Samotna, zobojętniała stół ze śniadaniem,

A pokój i tak jest pusty

Młoda dziewczyna przemoc w centrum jej uwagi

Matka czyta na głos... dziecko stara się zrozumieć i sprawić by poczuła dumę

Cienie opadają w jej myślach pomalowany pokój nie sposób zaprzeczyć, tu coś jest nie tak

Nie nazywaj mnie córką, nie nadaję się

przypomni mi o tym obraz jaki zachowam

I chwyta rękę która ją zniewala

Ona POWSTANIE

Nie nazywaj mnie córką.

 

ODSZCZEPIENIEC

Czuwała nad nim całą noc

Nie wiem, chciała żeby został

Co tu można powiedzieć, co powiedzieć

Ale wkrótce upadła bardzo nisko

Kwadrans po... święte "nie"

Musiała się odwrócić od niego

Gdy nie mogła tego znieść - ugięta się "Odszczepieniec jest tu"

A ucieczka nigdy nie jest najbezpieczniejszą drogą "Odszczepieniec jest tu"

I do dziś szybowała

Niezmiennie do domu choć to tak daleko

Jak źle wypowiedziane słowo

Nie odezwała się - taka strata

Walczyła ze sobą

Był dla niej ważny

Ale sprzedała go państwu

Musiała się odwrócić od niego

Gdy nie mogła tego znieść - ugięła się

Wydała go

"Odszczepieniec jest tu"

A ucieczka nigdy nie jest najbezpieczniejszą drogą "Odszczepieniec jest tu"

 

UPIĘKSZONE S

Mam spluwę

Znaczy, mam dwie

W porządku stary, bo KOCHAM BOGA

Upiększona wersja śrutówki

Czuję się jak mężczyzna

Gdy mam broń

Upiększoną wersję śrutówki

Nie myśl sobie, że

Co głupie to potężne

Nigdy nie strzelaj do żywej istoty

Upiększona wersja śrutówki

Czuję się jak mężczyzna

Upiększona wersja śrutówki

Zawsze będzie naładowana

 

W.M.A. (POLICJANT)

Wygrał na loterii

Gdy się urodził

Białą pierś matki

Ogarnął swym językiem

Wyćwiczony niczym pies

Kolor i zapach

Maszeruje obok mnie

By dopaść go

Policjant

Wygrał na loterii przychodząc na świat

Wielką łapą ugodził

Białego Amerykanina

Nic złego

Tak precyzyjne cięcie

Ma brudne ręce

Ale to zejdzie

Policjant

Jezus mnie pozdrawia, wygląda jak ja...

Każda moja cząstka czyni mnie wolnym

Ludzkie automaty wyzwalają mnie

 

KREW

Zakręć mną

Przeturlaj mnie

Pieprzony cyrk

Rozwalę go jednorazową igłą

Wyciągnę ją tak powoli

Płynie i rozlewa się

Wsiąka w kartki

Wsiąka w gąbki

To moja krew

To moja krew

Przemalowany na kogoś wielkiego

Zmienił się

We własnego wroga

To moja krew

To moja krew

To moja krew

Przebiję go...

Niech wsiąka w kartki

 

LUSTERKOWSTECZNE

Usiadłem dziś za kółkiem czas się usamodzielnić

Dostałem w skórę nie raz i teraz już wiem

Nie mam ochoty nikomu dziękować, ani przepraszać

Nie mogłem oddychać

Powstrzymywany wciąż

Ręka na mej twarzy

Całuję bruk

Wrogość zmierzona

Spętany więzami strachu

Wystawiony na przetrwanie

Tego nie mogłem... wybaczyć

I chyba odwróciłem wzrok

Rany w lustrze falowały

To nie było moje odbicie

Zbrukane tak mocno

Głowa u twych stóp

Jestem jak głupiec przy twoim majestacie

Pięść na moim talerzu

Przełknąłem to jakoś

Wrogość zmierzona

Spętany więzami strachu

Wystawiony na przetrwanie

Tego nie mogłem wybaczyć

Widziałem różne rzeczy...

Coraz wyraźniej

A kiedyś... to ty znalazłaś się w moim lusterkuwstecznym

Nabierałem szybkości

By uciec, kurwa, od ciebie

Raz i na zawsze

Jestem już daleko

To niewiarygodne

I w końcu wszystkie cienie uniosły się

Widziałem różne rzeczy tak bardzo wyraźnie

Kiedyś ty... kiedyś ty...

Lusterkowsteczne

 

SZCZURY

Nie jedzą, nie śpią, nie karmią,

nie kipią gniewem

Odkrywają dziąsła gdy jęczą i piszczą zlizują brud z łap swych większych braci

Nie śpieszą się, nie tłoczą, gromadzą się dopóki nie staną się zbyt głośne aż do śmierci pieprzą się by się mnożyć, wysysają krew ze swych tak zwanych najlepszych przyjaciół

Nie umykają widząc przed sobą coś większego

Nie zbierają się do kupy i nie ruszają do ataku

Nie srają tam gdzie nie powinny

Nie zabierają nie swoich rzeczy

Są niezrównane

Nie wyłaniają się, nie walczą nie pozbawiają praw sobie równych morzą głodem biedaków by samym się nażreć swe nory wyściełają chlebem tych, co już umarli

Nie umykają widząc przed sobą coś większego

Nie zbierają się do kupy i nie ruszają do ataku

Nie srają tam gdzie nie powinny

Nie umykają...

Nigdy nie zabierają naprawdę nie swoich rzeczy

Są niezrównane

Są niezrównane

Ben... nie musimy już dłużej tego oglądać

STARSZA KOBIETA ZA LADĄ W MIASTECZKU

Chyba poznaję twoją twarz

Tak niesamowita, a tak znajoma, nie mogę sobie przypomnieć

Nie mogę oświetlić twego imienia płomykiem moich myśli

Życie nadąża za mną

Ciągłe zmiany

Szkoda, że nie mogę tego dostrzec

Nikt mnie nie zabiera

Serca i myśli - one znikają, znikają

Przysięgam, że poznaję twój oddech

Wspomnienia niczym odciski palców unoszą się powoli

Nie przypomnisz sobie bo nie jestem już taki jak kiedyś

To trudne - gdy tkwisz na swojej półce

Nie zmieniłem się poprzez zmiany.

Miasteczko zapowiada mój los

Być może nikt tego nie chce widzieć

Chcę tylko wrzasnąć - Cześć!

Mój Boże, to było tak dawno, nigdy nie marzyłem o twoim powrocie

Ale teraz jesteś ty i jestem ja

Serca i myśli - one znikają.

 

WIĘZY

Znękane dusze, zjednoczcie się

Dzisiejsza noc należy do nas

Ja was napędzam jesteśmy w stanie coś zmienić

Jestem stracony

Młoda kochanko, naprawdę - to był ich pomysł

Kazali mi sprawić byś zaszła w ciążę

Oto moja szczęśliwa dłoń - to był ich pomysł

Sam wewnątrz - znajdę

Patrz - znajdziesz - rozerwij więzy

Wynoś się z mojej twarzy szczęściarza...

Rozerwij je

(Zachwyt nad waszą młodością)

Kurewsko niewiarygodne - pomyśleć że pochodzę od was

Rozerwij więzy, rozerwij więzy

 

OBOJĘTNOSC

Zapalę dziś rano zapałkę

I nie będę sam

Patrzę na nią - jak cicho leży

Bo wkrótce to się skończy

I stanę z rozpostartymi ramionami

Będę udawał, że jestem wolny

I mogę iść gdzie zechcę

I przedrę się poprzez kolejny dzień w piekle...

Cóż to za różnica?

Trzymać będę świecę

Póki płomień nie dotknie mego ramienia

Wciąż będą mnie tłukli

Aż przestanie mieć to dla nich sens

I spoglądać będę na słońce

Aż zgasną moje octy

Nie zmienię kierunku

I nie zmienię zdania

Cóż to za różnica?

Przetykać będę truciznę

Aż nie stanę się odporny

Wypluwać będę swe płuca

Aż krzykiem nie wypełnią tego pokoju

Cóż to za różnica...